Religia


Na razie zamieszczam artykuł pochodzący z magazynu Voyage (marzec 1999), który dotyczy rytuału oczyszczania duszy i ciała jaki ma miejsce w sanktuarium Yakuo-in.

Krzyki pod wodospadem - japońskie święto oczyszczania.

Raz do roku, w kwietniu, kiedy w Japonii zaczynają kwitnąć drzewa wiśni, mnisi z gór Kanto pielgrzymują do sanktuarium Yakuo-in. Tutaj, nieopodal szczytu góry Takao, w strugach lodowatej wody, odbywa się ceremonia oczyszczania ciała i duszy.
Po niecałej godzinie podróży kolejką z Tokio znaleźliśmy się u stóp góry Takao. Gdy pociąg odjechał, okazało się, że jesteśmy jedynymi osobami, które wysiadły na tej stacji. Po gwarnym Tokio okolice Takao wydawały się oazą ciszy. Kontury okolicznych wzgórz, a nawet niedalekie zabudowania rozmazywały się wraz z roślinnością we mgle, tworząc bladozielony parawan. A przecież niedaleko stąd tętni życiem Shinjuku - tokijska dzielnica drapaczy chmur. Nam jednak urzeczonym pięknem Takao, świat metropolii zdawał się odległy o całe lata świetlne.
Wspinając się górską ścieżką w kierunku sanktuarium Yakuo-in, zatrzymaliśmy się na chwilę, aby złapać oddech. Wokół nas, gdzie nie spojrzeć, stara tradycyjna Japonia. Tutaj wszystko zdaje się dążyć do urzeczywistnienia ideału piękna. W każdej dziedzinie; w poezji, architekturze, religii, w rytuale jedzenia i powitania. Wszystko w najdrobniejszych szczegółach przesycone jest symboliką. Kolory papieru, złożenie rąk, gra słów, uśmiech, kartka zawieszona na gałęzi, kształt sosny, dłonie na czarce herbaty. To właśnie w Japonii jest najpiękniejsze.
O sanktuarium Yakuo-in dowiedzieliśmy się od Keiko - studentki anglistyki, która urodziła się w Takao. Jej żyjący tu do dziś dziadkowie, podobnie jak wielu mieszkańców wioski, co roku biorą udział w święcie wodospadów.
- To nawet nie jest kwestia religii - opowiada Keiko. - To ważny element tradycji, która przez dziesiątki lat pozwalała mieszkańcom wioski zachować własną tożsamość.
Święto wodospadów w Yakuo-in, tak jak wiele innych podobnych rytuałów, ma lokalny charakter. Kapłanom towarzyszy zazwyczaj niewielka grupka, tubylców, którzy w skupieniu obserwują rytuały celebrowane przez mnichów. To naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności, że poznaliśmy Keiko. Gdyby nie ona, nigdy byśmy tu nie dotarli.
Sekta z gór
Wczesnym rankiem do wioski schodzą się ze swoich górskich klasztorów mnisi. Przybywający duchowni należą do buddyjskiej sekty Shingon. Założona w VIII wieku sekta upodobała sobie na siedzibę swych zgromadzeń i sanktuariów szczyty gór, odludne okolice, w których pierwotna natura stanowiła scenerię ich ezoterycznych praktyk. Dopiero w tym niezwykłym pejzażu pojmuje się, dlaczego właśnie tu szukano bóstw tej tajemnej doktryny, duchów przerażających i dobroczynnych zarazem.
Doktryna Shingon - "szkoła prawdziwych słów", inaczej szkoła mantry głosi, że cały świat - wcielenie Najwyższego Buddy - składa się z sześciu elementów: ziemi, wody, ognia, powietrza, eteru i świadomości. Elementy te przedstawiano pod postacią znaków graficznych, kolorów, a także rzeźb ustawianych na cmentarzach.
Kapłan daje znak do rozpoczęcia ceremonii i po chwili wraz z mieszkańcami Takao wspinamy się stromą ścieżką wiodącą do sanktuarium. Po drodze Keiko przedstawia nas swoim dziadkom.
Choć większość wiernych rezygnuje ze wspinaczki i dostaje się do sanktuarium kolejką linową, dziadkowie Keiko postanowili nam towarzyszyć.
- Przez długie lata chodziliśmy wraz z mnichami na piechotę, to dlaczego dziś miałoby być inaczej - tłumaczy nam z uśmiechem dziadek Keiko. Jednak, tak naprawdę, to wyraz uprzejmości z ich strony. Jesteśmy także ich gośćmi, więc nie mogą nas zostawić samych.
Pomimo sędziwego wieku doskonale dają sobie radę na górskiej drodze. Jednak gdy w pewnej chwili próbuję pomóc babci, która potknęła się na ukrytym w ziemi korzeniu, Keiko delikatnie, ale stanowczo powstrzymuje mnie od tego zamiaru.
- To byłby nietakt z twojej strony - ostrzega mnie Keiko. - Dałbyś jej do zrozumienia, że jest stara i nie potrafi sobie dać rady. Tu, na japońskiej prowincji, nikt nie zna europejskich zwyczajów.
Nasza ścieżka wiedzie przez cmentarz, gęsto zabudowany pomnikami zwanymi sotoba. Spiętrzone figury geometryczne: piramidy, półksiężyce, kule, sześciany, oznaczają ziemię, wodę, ogień, powietrze i eter. Otaczająca je przestrzeń symbolizuje szósty element - świadomość. Duchowni zapalają świece przy pomnikach. Cmentarz to nie tylko miejsce przypominające o końcu życia. Stanowi symbol przemiany, transformacji i obecności duchów.
Duchy przyrody
Kroki strażników gór są prawie niesłyszalne. Rytmiczna wędrówka przerywana jest przystankami przy ołtarzach i krótkimi modlitwami. Pielgrzymujący duchowni przy każdym ołtarzu dmą w otwarte z dwóch stron muszle niesione przez całą drogę w olbrzymich koszach ze sznurów. Wydobywają z nich przejmujący dźwięk podobny do odgłosu wydawanego przez wiatr, przywołujący górskie bóstwa i odpędzając złe moce.
- Bóstwa gór przynoszące deszcze i chroniące źródła otaczano w Japonii szczególnym kultem - wyjaśnia nam Yokji, przyjaciel Keiko ze szkoły.
- To przecież od nich zależy urodzaj w zbiorach ryżu.
Buddyjskie wierzenia Shingon są zbliżone do rodzimego, starojapońskiego, istniejącego przed buddyzmem, kultu shinto. Shinto to wiara w shin, które są nie tylko bóstwami, ale i duchami przyrody.
- Shin są wszędzie i jest ich bardzo dużo, jak mówi tradycja, "osiemset razy dziesięć tysięcy" - opowiada nam Keiko.
Obie religie - buddyzm i szintoizm - od stuleci współistnieją w Japonii. Buddyzm dotarł tu w VI wieku z Chin, jednak wielu nawróconych na nową religię czciło jednocześnie shin. Co więcej - miejscowe bóstwa uważano za opiekunów buddyjskiej wiary. W obrębie świątyń szintoistycznych wznoszono buddyjskie kaplice zwane jinguji. W buddyzmie japońskim wiele jest z wierzeń shinto.
Sake dla bogów.
W czasie wędrówki pod górę oznaką wiary w obecności bóstw opiekuńczych są napotykane na wzniesionych po drodze drewnianych ołtarzach posiłki; owoce, puszki piwa, butelki sake. Ten japoński napój z sfermentowanego ryżu był od początku napojem rytualnym i do dziś jest składany w ofierze bóstwom szintoistycznym. U kresu naszej wędrówki kapłan-przewodnik podnosi z ołtarza jedną butelkę sake i wlewa uroczystym gestem do szemrzącego wodospadu. Po czterdziestominutowej wędrówce we mgle przez chmury przebijają się pierwsze promienie słońca. Dochodzimy do celu. Obwieszcza to torii - brama wznosząca się nad wejściem do świątyni Yakuo-in.
- Słowo torii oznacza ptaka i nawiązuje do dawnych uroczystości kultowych, którym towarzyszyły krwawe ofiary z kogutów - tłumaczy nam Yoshi. - Ptaki umieszczano na ogromnych rytualnych konstrukcjach, które dały początek tej bramie.
Widoczne z daleka drewniane konstrukcje bramy są symbolem świętego miejsca. Dwa pionowe pochylone lekko ku sobie słupy połączone są u góry dwiema poprzecznymi, równoległymi do siebie belkami. Górna, dłuższa, nieco pogięta ku górze, wystaje na boki, dodając całej konstrukcji aerodynamicznej lekkości. Główny ołtarz wznosi się na placu przed świątynią, u stóp trzech spadających silnym nurtem wodospadów nazywanych Kiyo-taki, Biwa-taki i Ja-taki. Powietrze przeszywa przejmujący chłód i huk wody. Przed świątynią czekają wierni, którzy dotarli tu kolejką linową. Wszyscy będą uczestniczyć w ceremonii oczyszczenia, która jest warunkiem wtajemniczenia, podobnie jak należyte wykonywanie obrzędów, modlitwa, różne typy dyscypliny, medytacje i magia.
Przygotowujący się do oczyszczenia duchowni, ubrani w białe szaty, zbliżają się do wodospadów i pojedynczo siadają pod kaskadą spadającej wody. Gwałtowny strumień wody zlewa się z przeciągłym śpiewem "oczyszczanych". Każdy ze smaganych lodowatą wodą kaskady wytrzymuje pod jej nurtem tak długo, na ile pozwala mu jego wiek i kondycja. Po wyjściu spod wodospadu, oczyszczeni już, przebierają się w suchą odzież za parawanami ustawionymi na wolnym powietrzu.
Ceremonia kończy się wspólnym posiłkiem przed świątynią, u stóp wodospadów. Niski zastawiony stół jest prawdziwym dziełem sztuki. Panuje na nim, jak przy każdym japońskim posiłku, geometryczny ład i estetyczna harmonia. Każdy duchowny podnosi oburącz do ust pięknie zdobioną ceramiczną porcelanową czarkę. Potem wszyscy rozpoczynają posiłek. Mnisi otwierają pokrywki miseczek z ryżem, tofu, gnieciona fasolą, tak delikatnie, jakby otwierali drogocenne szkatułki. Sprawnie chwytają pałeczkami kawałeczki surowej ryby i marynowanego żeń-szenia.
Przyglądamy się im przez chwilę i ogarnia nas głód. Przez cały dzień nie mieliśmy niczego w ustach, ale wszystko wokół było tak fascynujące, że nawet nie pomyśleliśmy o jedzeniu. Na szczęście i tym razem Keiko jest niezastąpiona. Zostajemy zaproszeni do domu jej dziadków na obiad. Są dumni, że przyjechaliśmy z tak daleka do ich wioski, aby wziąć udział w tej ceremonii.

Tekst: Joanna Kilian-Michieletti
Artykuł pochodzi z magazynu o podróżach "Voyage" - marzec 1999
(zawiera on również zdjęcia wykonane przez Wojciecha Wieteske).