"Słońce znów wschodzi"
Sukcesy narodowej drużyny piłkarskiej wyzwoliły w Japończykach
patriotyczne uczucia. Czy wyzwolą również przyczajone demony nacjonalizmu?
- Joanna Kowalska / Newsweek - 30.06.2002
Japończycy od lat używali swojego hymnu i flagi podczas uroczystości państwowych,
ale dopiero trzy lata temu oficjalnie uznano je za symbole narodowe. Wcześniej
politycy bali się skojarzeń z drugą wojną światową. Trzeba było gospodarczego
załamania i obecnych sukcesów piłkarskich, żeby to, co narodowe, znowu stało
się modne. Na stadionach hymn śpiewano pełną piersią, a wielkość flag z czerwonym
słońcem biła rekordy. Co prawda Turcy stanęli na drodze narodowej drużyny do
ćwierćfinałów, ale już sam fakt, że futbolowym nowicjuszom udało się wygrać
grupę eliminacyjną, był powodem szaleńczej radości i dumy.
Od czasów drugiej wojny światowej Japończycy po raz pierwszy pozwolili
sobie na masową demonstrację patriotyzmu. Z drżeniem serca obserwują to sąsiedzi
- Korea Południowa i Chiny, które najbardziej ucierpiały pod japońską okupacją.
- Jeśli sytuacja gospodarcza będzie się pogarszać - ostrzega Shigenori Okazaki,
analityk polityczny z banku inwestycyjnego UBS Warburg - to nastroje nacjonalistyczne
wzrosną. Na futbolu politycznym zbijają kapitał politycy. Shinataro Ishihara,
znany z ksenofobicznych wypowiedzi burmistrz Tokio, po wygranym meczu z Rosją
zapewniał Japończyków, że zwycięstwo zwiększy szanse na odzyskanie Wysp Kurylskich,
o które oba kraje toczą spór od drugiej wojny światowej. - Od dekady w kraju
nic nie działa tak, jak trzeba, dlatego udany start w mundialu to powód do dumy
- mówi Shigenori Okazaki.
Z roku na rok blednie blask japońskiej gospodarki. Pod koniec roku bezrobocie
sięgnęło 5,5 proc. - najwyższego poziomu od 50 lat, a japoński PKB skurczył
się o 2 proc.
W tej sytuacji ludzie mogą szukać pocieszenia u polityków żonglujących nacjonalistyczną
retoryką. Od lat w Japonii trwają debaty o zmianie konstytucji z 1947 r., zgodnie
z którą kraj nie ma prawa posiadać armii, lecz tylko siły obronne. To jeden
z postulatów wpływowej organizacji Nippon Kaigi - należy do niej 240 z ponad
700 parlamentarzystów.
Zwiększenie siły militarnej kraju leży na sercu Yasuo Fukudzie, szefowi gabinetu
premiera Koizumiego. Miesiąc temu (maj 2002 - przypis M. Sieradzki) powiedział,
że Japonia może postarać się o broń nuklearną.
Takie rewelacje wywołują dreszcze wśród sąsiadów Kraju Kwitnącej Wiśni. Solą
w oku Koreańczyków są szkolne podręczniki historii. Ich zdaniem wybielają japońskie
zbrodnie wojenne.
Irytują również komiksy Yoshinori Kobayashiego, święcące triumfy na listach
bestsellerów. Można się w nich dowiedzieć, że japoński podbój Azji był "wyzwoleniem
z zachodniego kolonializmu".
Skandalem zakończyła się zeszłoroczna wizyta premiera Junichiro Koizumiego
w świątyni Yasukuni. Koizumi oddał tam hołd poległym żołnierzom, wśród których
jest 14 zbrodniarzy z czasów drugiej wojny światowej. Wywołało to oburzenie
na Półwyspie Koreańskim i w Chinach, gdzie świątynie uważa się za symbol japońskiego
militaryzmu. Jednak prawie 90 proc. Społeczeństwa uznało, że postąpił dobrze.
W kwietniu Koizumi znów odwiedził świątynie, ale tym razem na niewiele się to
zdało. Zła sytuacja gospodarcza i skandale w rządzie słono go kosztowały. W
maju popierało go już tylko 37 proc. społeczeństwa.
Z takiego obrotu sprawy zadowolony jest Shintaru Ishihara, który marzy, by zarządzać
nie tylko stolicą, ale całym krajem. Ma do tego smykałkę - 78 proc. tokijczyków
jest zadowolonych z jego pracy. Zdaniem części komentatorów jest japońskim odpowiednikiem
Jean-Marie Le Pena: za przestępczość wini emigrantów i krytykuje polityczne
elity. - Ishihara mówi prostym językiem. Klepie bzdury, ale ludzie go słuchają
- tłumaczy jego popularność Chieko Kitagawa Otsuru, profesor z Uniwersytetu
Kansai w Osace.
Strach pomyśleć, co się stanie, jeśli zostanie premierem. Francuskiego trenera
drużyny Philippe'a Troussiera nazwał "awanturnikiem" uosabiającym najgorsze
cechy białych ludzi.