"Druga gospodarka" - Witold Gadomski
Przed 20 laty powszechne były prognozy, przewidujące, że na
przełomie stuleci (to znaczy właśnie teraz) Japonia wysunie się na pierwsze
miejsce w świecie pod względem potencjału gospodarczego. Tak by się stało, gdyby
Japonia utrzymała dynamikę gospodarczą z lat 50. czy 60. Nie sztuka jednak mieć
wysoką dynamikę, gdy kraj dogania czołówkę. Sztuką jest rozwijać się szybko,
gdy samemu stanowi się awangardę.
Japonia przez lata fascynowała zachodnich ekonomistów zdolnością do szybkiego
absorbowania i udoskonalania wynalazków, dyscypliną i precyzją pracowników,
ich przywiązaniem do miejsca pracy. Mówiło się o japońskim modelu rozwoju gospodarczego.
Dziś brzmi to jak ponury żart. W ostatnich dziesięciu latach średnioroczne tempo
wzrostu gospodarki japońskiej było niższe niż 1 proc. Zdarzały się też okresy
spadku PKB.
Przyczyną długotrwałej stagnacji przechodzącej w recesję jest niski popyt wewnętrzny.
Gospodarka japońska nie może nabrać tempa - mimo działań kolejnych rządów starających
się wykreować dodatkowy popyt poprzez rozluźnienie polityki fiskalnej. W październiku
'99 parlament zgodził się na propozycję rządu, by dokapitalizować banki sumą
60 bln jenów (517 mld dol.), co stanowiło aż 12 proc. PKB. Dodatkowo rząd przyjął
pakiet stymulacyjny, polegający na obniżeniu podatków, ułatwieniu dostępu do
pożyczek konsumpcyjnych i zwiększeniu rozmaitych wydatków budżetowych. Efekty
nie były oszałamiające. Wprawdzie w 2000 r. triumfalnie odtrąbiono koniec recesji
- wzrost wyniósł około 2 proc. - lecz cóż, trwał zaledwie rok. Ubiegły rok znów
zakończył się spadkiem produkcji i podobny wynik spodziewany jest w 2002 r.
Ekonomiści mają różne hipotezy dotyczące przyczyn kryzysu. Paul Krugman, uważany
za jednego z najlepszych w świecie znawców gospodarek azjatyckich, jest zdania,
że głównym problemem Japonii jest deflacja, to znaczy trwające od kilku lat
nieustanne obniżki cen. Również w tym roku przewiduje się deflację, wynoszącą
ok. 1 proc. Sprawia ona, że konsumenci powstrzymują się od wydatków, oczekując
dalszych obniżek cen. Krugman zaleca zatem, by Bank Japonii dał większe zlecenia
drukarniom papierów wartościowych. Polityka inflacyjna ma zachęcić konsumentów
do zwiększenia zakupów i przerwać zaklęty krąg recesyjny. Jednak zalecenie to
wydaje się zbyt proste i nie uwzględnia wszystkich kłopotów gospodarki japońskiej.
Zaczęły się one już w 1990 r., gdy w kraju uważanym wówczas za najbardziej dynamiczny
na świecie pękł balon spekulacyjny. Spadła wartość akcji i nieruchomości, co
postawiło w trudnej sytuacji wiele banków oraz wiele gospodarstw domowych. Krótko
mówiąc, wiele firm oraz zwykłych ludzi podjęło błędne decyzje inwestycyjne -
kupowało (często na kredyt) aktywa wyceniane pod wpływem spekulacji zbyt wysoko.
Wtedy jednak zadziałały specyficzne japońskie mechanizmy. Nie było fali bankructw,
za to sztuczkami księgowymi maskowano fatalny stan finansów. Gdyby prawo i obyczaje
japońskie były takie jak w USA, kraj przeżyłby fale bankructw, wielu Japończyków
utraciłoby domy kupowane na kredyt, a jednocześnie doszłoby do oczyszczenia
się rynku i przerwania pętli długów duszącej gospodarkę. Zamiast przejść bolesną
restrukturyzację, gospodarka japońska pogrążyła się w stagnacji. Wzrost był
coraz wolniejszy, aż pod koniec lat 90. zmienił się w recesję. Japończycy powstrzymują
się z zakupami, zwłaszcza trwałych produktów, gdyż są zadłużeni. Rząd próbował
temu zaradzić, aplikując kurację zalecaną przed 70 laty przez Keynesa - dofinansował
banki kosztem wysokiego deficytu budżetowego i wzrostu długu publicznego. Deficyt
budżetowy przez kilka lat przekraczał poziom 7 proc. PKB (sytuacja bezprecedensowa
wśród rozwiniętych gospodarek), a w tym roku ma wynieść 5,5 proc. (deficyt całego
sektora finansów publicznych ponad 7 proc.). Dług publiczny wzrósł gwałtownie,
przekraczając 140 proc. PKB. Prognozy mówią, że wzrośnie w tym roku do 150 proc.
Niedawno mający siedzibę w Waszyngtonie American Enterprise Institute for Public
Policy Research stwierdził, że Japonia jest na drodze do bankructwa, gdyż chroniąc
banki, państwo samo zaciągnęło długi, w wysokości 1 bln dol. (1000 mld!), których
nie będzie w stanie spłacić. "Japońska deflacja i kryzys zadłużenia stwarzają
wielkie ryzyko dla światowej gospodarki" - stwierdzili waszyngtońscy eksperci.
"Japonia potrzebuje wielkiego zastrzyku gotówki, bez której całemu systemowi
bankowemu grozi katastrofa". Ten zastrzyk może być dostarczony tylko przez Bank
Japonii, który miałby jakoby kupić bony skarbowe rządu za 1 bln dol.
Również ostatni raport MFW stwierdza, że Japonia musi wyjść z deflacji w jak
najkrótszym czasie. MFW na razie nie widzi groźby bankructwa systemu finansowego.
Pochwala politykę fiskalną nakierowaną na stymulację popytu wewnętrznego - wydatki
na roboty publiczne, infrastrukturę miejską, podwyżki emerytur. Jednocześnie
zaleca w średnim okresie podjęcie działań na rzecz przywrócenia równowagi budżetowej,
ale dopiero w 2006 r. deficyt finansów publicznych ma spaść poniżej 3 proc.